Grudziądz Portal miejski

Grudziądz

Grudziądz

Siedzieliśmy za coś pięknego

Rozmowa z Józefem Ziemer, internowanym w czasie stanu wojennego.

 


Panie Józefie, czy był Pan związany z jakimś zakładem pracy w Grudziądzu podczas strajków robotników?


Byłem związany (można powiedzieć) z najważniejszym z grudziądzkich zakładów, w którym wszystko się zaczęło. Chodzi oczywiście o Pomorskie Zakłady Urządzeń Okrętowych WARMA. Pracowałem tam jako technolog. W momencie wybuchu strajku miałem 24 lata.


Jakie były okoliczności Pana internowania?


Miałem to szczęście, że byłem internowany w drugim rzucie. Tłumaczę to tym, że dyrektorzy czy sekretarze Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej mogli mieć jakiś udział w typowaniu osób do internowania. Dyrektorem WARMY był wówczas porządny człowiek, nieżyjący już Henryk Ziuziakowski. Zakładałem, że dopóki będzie on dyrektorem, to prawdopodobieństwo mojego internowania jest niewielkie.


Było zupełnie inaczej. Pan Henryk Ziuziakowski został odwołany z funkcji dyrektora 28 grudnia.


Zgadza się. Po jego odwołaniu zostałem internowany. Tego dnia o godzinie 22.00 pod mój dom podjechały dwa nieoznakowane samochody. Zabrali mnie z domu i osadzili w piwnicy komendy głównej milicji, w której było już kilku innych kolegów. Usiłowali nas przesłuchiwać. Trwało to zazwyczaj do wczesnych godzin porannych. Następnie zostaliśmy przewiezieni do Torunia, gdzie zostały nam wręczone decyzje. Umieszczono nas w więźniarkach i wywieziono do Potulic. Co ciekawe, według źródeł Instytutu Pamięci Narodowej w szczytowym okresie w Potulicach było około 187 osób. Był to region toruński, włocławski i bydgoski. W Strzebielinku było o wiele więcej osób, ponieważ ośrodek obejmował także region gdański.



Co przeczytał Pan w swojej decyzji? Jakie zarzuty Panu postawiono?

 

Uznano, że moje przebywanie na wolności zagrażałoby bezpieczeństwu państwa i porządkowi publicznemu przez to, że nie przestrzegam obowiązującego prawa w czasie stanu wojennego. Na podstawie odpowiedniego artykułu postanowiono umieścić mnie w ośrodku odosobnienia.


Jakie warunki panowały w ośrodkach odosobnienia dla internowanych?

 

Jeśli chodzi o warunki przebywania w Potulicach, to były one straszne. Cele mieściły osiem osób na łóżkach piętrowych. Między jednym a drugim łóżkiem w poprzek było dosłownie 80 centymetrów przestrzeni. Za rzędem łóżek znajdowała się odgrodzona sklejką, dyktą wygódka i tam mieściła się toaleta. Natomiast w Strzebielinku byłem umieszczony w zakładzie karnym typu półwolnościowego, który został zbudowany dla więźniów zatrudnionych przy budowie elektrowni w Żarnowcu. Tamtejsze cele były bardzo duże. Mogłoby się nas tam pomieścić zdecydowanie więcej niż w Potulicach. Przyjemnie nie było, bo lepiej być na wolności w nieco gorszych warunkach, niż w komforcie (choć w więzieniu trudno mówić o komforcie) pozbawionym tej wolności.

Mieliśmy swój wewnętrzny podział obowiązków. Koledzy, którzy mieli zdolności kulinarne, przyrządzali posiłki. Mogliśmy wygospodarować sobie do tego warunki poprzez podkradanie prądu z żarówki. Popularnie mówiliśmy na to betoniarki.


Betoniarki? W jaki sposób to robiliście?


Z oprawki żarówki ciągnęliśmy kable do łóżka i kładliśmy dwie żyletki. W taki sposób gotowaliśmy. Takie warunki były w Potulicach. Natomiast w Strzebielinku mieliśmy prąd w gniazdkach. Mogliśmy zorganizować kuchenki własnej produkcji i przyrządzić tam niewielkie posiłki na ciepło z produktów, które otrzymywaliśmy od rodziny albo z darów dostarczanych przez Kościół katolicki.


Jak długo był Pan internowany?


Mój pierwszy pobyt w miejscu odosobnienia trwał trzy miesiące. Wyszedłem w marcu. Dokładnie w dniu imienin – 19 marca. Po raz drugi zostałem internowany 12 maja i po około trzech miesiącach zostałem zwolniony.



Czego najbardziej się Pan obawiał?


Siedząc w celach nie mieliśmy pewności, co się z nami stanie. Dochodziły do nas sygnały, że na przykład w Kwidzynie, gdzie został przewieziony Jerzy Przybylski, szef grudziądzkiej „Solidarności”, internowani zaczęli upominać się o swoje prawa, bo panował tam straszny rygor, to bunt stłumiono z taką siłą, że wielu internowanych trafiło do szpitala, tak brutalnie zostali spacyfikowani. Znacznie gorsze było to, że mieliśmy świadomość, iż za murami są nasze rodziny, które przeżywały horror.

Kiedy byłem osadzony w Potulicach, zgodę na widzenie dostał mój ojciec. W poczekalni spotkał kobietę, która zapytała, ile lat dostał jego syn, bo jej jest więźniem i ma wyrok pięciu lat. Odparł, że nie wie, ile czasu będę siedział. W naszych decyzjach nie było wskazane, kiedy wyjdziemy. Kobieta powiedziała, że zazdrości mojemu ojcu, bo jego syn siedzi za coś pięknego, a jej syn za zwykłe przestępstwo.



Został Pan osadzony za coś, co wpłynęło na tożsamość naszego narodu. Czy jest coś, co chciałby Pan przekazać młodemu pokoleniu Polaków?


Podczas spotkań z młodzieżą w szkołach zawsze przywołuję postać Danuty Siedzikówny „Inki”. I mówię im, że jeśli nie wiedzą, jak się zachować, to niech zachowują się przyzwoicie.


Rozmawiała: Emilia Augustynowicz

Zdjęcia: Urząd Miejski w Grudziądzu oraz Archiwum Stanisława Wajsgerbera

Data dodania 15 grudnia 2022

Newsletter

Bądź na bieżąco z Grudziądzem i zapisz się do Newslettera

Newsletter

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies.