Grudziądz Portal miejski

Grudziądz

Grudziądz

Polska była w naszych sercach

„Do tych pięknych doświadczeń na pewno mogę zaliczyć miłość, którą otaczali nas Rodzice i Babcia. To także troska i poczucie bezpieczeństwa, które pomogły nam przeżyć koszmar syberyjski. Następnie przyjaźń i jedność w osiedlu afrykańskim, gdzie tworzyliśmy jedną wielką rodzinę. (...) Natomiast nasza wojenna tułaczka, ogromna tęsknota za Ojczyzną, której my dzieci nie znaliśmy, rozwinęła w nas uczucie patriotyzmu. Polska zawsze była w naszych sercach” ­– powiedziała Pani Danuta Kołodziejska, prezes Koła Związku Sybiraków w Grudziądzu.

 


Czy od zawsze była Pani związana z Grudziądzem?

Moi Dziadkowie, Paweł i Aniela Tutlewscy, rodzice mojej Mamy, w czasie zaborów wyemigrowali z okolic Grudziądza i po odzyskaniu niepodległości przez Grudziądz w 1920 roku wrócili do Miasta. Moja Mama miała wówczas 9 lat. Po ukończeniu szkoły i zdaniu matury rozpoczęła pracę w Domu Handlowym Korzeniewskich w księgowości.

W 1936 roku wyszła za mąż za zawodowego oficera Wojska Polskiego II Rzeczypospolitej. Po ślubie zamieszkali w Toruniu Wschodnim, gdzie w 1939 roku urodziła się moja młodsza Siostra. Ja natomiast urodziłam się w 1937 roku na Wołyniu, a związane to było z częstymi służbowymi wyjazdami Ojca.

Jak to się stało, że Pani rodzina została wywieziona na Syberię?

W maju 1939 roku, z powodu służbowego wyjazdu Ojca, wyjechaliśmy do Janowa Wołyńskiego, a następnie do Równego, gdzie w lipcu 1939 roku przyjechała do nas Babcia z córkami Agnieszką i Janiną, przywożąc moją młodszą siostrę. Tam zaskoczyła nas wojna. Nie mogliśmy wrócić do Grudziądza i Torunia. Ojciec został zmobilizowany do Batalionu Obrony Pogranicza i walczył w okolicach granicy z Rumunią nad rzeką Słucz. Po zakończonych działaniach wojennych dostał się do sowieckiej niewoli, skąd udało mu się uciec. Dotarł do nas. Musiał się jednak przez kilka miesięcy ukrywać w okolicach Stanisławowa i Lwowa, ponieważ sąsiad Ukrainiec ostrzegł mojego Ojca, że NKWD na niego czeka.

W marcu 1940 roku urodził się mój młodszy Brat. W maju 1940 roku wrócił do nas Ojciec, a 29 czerwca 1940 roku wywieziono nas do Włodzimierza Wołyńskiego, skąd następnie zostaliśmy przetransportowani na Syberię. Była to trzecia masowa wywózka Polaków. We Włodzimierzu Wołyńskim czekały na nas towarowe-bydlęce wagony, w których stłoczono 40-50 osób. W wagonach na bocznych ścianach były piętrowe prycze, a na środku stał mały żelazny piecyk. Obok w podłodze zrobiona była dziura, która służyła za toaletę. Okienko było zakratowane, a drzwi zamykane na żelazną sztabę.

Jak długo jechaliście?

Podróż trwała 4 tygodnie. Transport zatrzymywał się poza stacją przy pompie dla parowozów. W czasie postoju dostarczano nam wrzątek – „kipiatok”. Kobiety, matki małych dzieci, wyskakiwały i w pośpiechu prały między innymi pieluszki. Wykonywały to z przerażeniem, ponieważ bały się, że transport odjedzie bez nich.

Dojechaliśmy do małej stacji Ziranka nad rzeką Czułym, prawym dopływem Obu, w Kraju Krasnojarskim. Załadowano nas na rzeczne statki i płynęliśmy w dół rzeki Czułym około 135 kilometrów. Wysadzono nas na brzegu w tajdze, gdzie oczekiwaliśmy na opróżnienie łagru z sowieckich więźniów politycznych.

A jak wyglądało „przywitanie” przybyszów z Polski?

Po przybyciu do łagru przywitano nas słowami że Polski już nie ma i nigdy jej nie zobaczymy. Oznajmiono również, że wszyscy do 13. roku życia muszą pracować w zgodzie z ich dewizą: „U nas kto nie rabotajet, tot i nie kuszajet”. Za wyrobioną normę pracownicy otrzymywali 300 gramów chleba, a niepracujący i dzieci 100 gramów. Produkt ten trudno było nazwać chlebem, bo robiony był z trocin, plew, a mąka była lepiszczem – był ciemny i gliniasty. Moi Rodzice wraz z 13-letnią Agnieszką pracowali w tajdze przy wyrębie i obkorywaniu  ściętych drzew.

Jakie były warunki pobytu?

Warunki życia w łagrze były bardzo trudne. Zimy były bardzo mroźne, temperatury dochodziły do -50 stopni Celsjusza. Barak składał się z trzech pomieszczeń, w środkowym znajdował się olbrzymi piec, który nie ogrzewał pomieszczeń, ponieważ były bardzo wysokie mrozy. W szparach między belkami gnieździły się pluskwy, które trudno było wytępić. Brakowało środków higienicznych, szczególnie mydła. Powodowało to rozpowszechnianie się wszawicy. Głód, katorżnicza praca, brak lekarstw powodowały dużą śmiertelność wśród osób starszych i dzieci. 

Ile czasu Pani Rodzina przebywała w łagrze?

Moja rodzina przebywała w łagrze 2 lata. Sytuacja uległa zmianie po napaści hitlerowskich Niemiec na ZSRR 22 czerwca 1941 roku. Udało się nam opuścić „nieludzką ziemię” dzięki podpisaniu układu Sikorski-Majski, który przewidywał utworzenie z Zesłańców polskiej armii. Mówiono wówczas o amnestii, co dla nas było bolesne i niezrozumiałe, gdyż nie byliśmy przestępcami.

Czy Sowieci w jakikolwiek sposób pomogli w opuszczeniu Syberii?

Nie było mowy o żadnej pomocy ze strony Sowietów. Były przypadki, że nie informowano Polaków o zwolnieniu z łagru. Wydostanie się z tajgi było bardzo trudne, bo do najbliższej stacji trzeba było dopłynąć rzeką. Mój Ojciec wraz z mężczyznami z dwóch rodzin zbudowali tratwę, którą z dwiema rodzinami płynęliśmy w górę rzeki Czułym do stacji Ziranka, a stamtąd pociągiem do Bijska w Ałtajskim Kraju w pobliżu granicy z Mongolią.

W październiku 1941 roku Ojciec wyjechał do Buzułuku nad rzeką Samarą w europejskiej części ZSRR, gdzie zgłosił się do Armii gen. Andersa. Po kilku miesiącach przyjechał po nas na podstawie przepustki, która wypisana była kopiowym ołówkiem. Było w niej napisane „1+7”, co oznaczało, że przepustka dotyczy Ojca i jego Rodziny. Ojciec przed „7” dopisał „1”, dzięki czemu razem z nami wyjechało jeszcze 10 osób. Przez Kazachstan, Uzbekistan dotarliśmy do G’uzor, a następnie wraz z wojskiem do Krasnowodzka, portu nad Morzem  Kaspijskim, skąd sowieckimi statkami dopłynęliśmy do portu Pahlavi w Iranie.

Co Pani Rodzina zobaczyła po dotarciu do Iranu?

Na plaży ustawione były prowizoryczne łaźnie, otrzymaliśmy mydło toaletowe i nową odzież. Następnie nas nakarmiono. Był to prawdziwy, jasny chlebek. Mój dwuletni Brat, trzymając w rączce kromkę tego chleba, płakał i wołał: „Mamo, co to jest? Daj mi chleba!”. Dziecko znało tylko czarny, gliniasty chleb z łagru.

Oddzielono cywili od wojska, które pojechało do Iraku, Syrii i Palestyny oraz Egiptu, skąd wyjechali na front włoski. Ojciec walczył pod Monte Cassino oraz na wschodnim wybrzeżu Włoch pod Ankoną, gdzie poległ 17 lipca 1944 roku. Ankonę natomiast zdobyto 18 lipca 1944 roku. Nas natomiast przewieziono do przejściowych obozów pod Teheranem, gdzie otoczono opieką medyczną. Były tam zorganizowane polskie szkoły.

Z Iranu podróżowaliście aż do Afryki Wschodniej.

Zgadza się. Po kilku miesiącach przewieziono nas do portu Ahwaz nad Zatoką Perską, skąd Batorym popłynęliśmy przez Morze Arabskie do Karaczi w obecnym Pakistanie, a później do portu Bombaj w Indiach, obecnie Mumbaj. Stamtąd przez Ocean Indyjski dopłynęliśmy do Mombasy w Kenii w Afryce Wschodniej. Następnie podróżowaliśmy do Ugandy do osiedla w Koji nad Jeziorem Wiktorii. Było to możliwe na mocy umowy z rządem brytyjskim o utworzeniu w ich afrykańskich koloniach 22 osiedli dla polskich uchodźców.

Nasze osiedle Koja należało do największych. Mieszkało w nim około 3 tysięce osób. Znajdowały się tam cztery szkoły powszechne (podstawowe), gimnazjum oraz dwie świetlice, w których wyświetlano filmy i organizowano różne imprezy. Mieliśmy swój kościół, w którym przyjęta byłam do Pierwszej Komunii Świętej. Prężnie działało harcerstwo. Należałam do zuchów. Istniało wiele warsztatów rzemieślniczych, na przykład: stolarski, krawiecki, fotograficzny. Mieszkaliśmy w domkach trzyizbowych z trzciny oblepionej gliną, których dachy pokryte były trawą słoniową.

Na obrzeżach osiedla znajduje się cmentarz, na którym pochowano 96 osób zmarłych w wyniku chorób powstałych z wycieńczenia po Syberii i malarii.

Kiedy wróciła Pani do Polski?

Po zakończeniu wojny w 1945 roku zaproponowano nam wyjazd do różnych państw, ponieważ zmiana granic uniemożliwiła powrót na Kresy. Skorzystało z tego wiele rodzin. My zdecydowaliśmy się wrócić do rodziny w Polsce w lipcu 1947 roku. Miałam wówczas 10 lat. Początkowo mieszkaliśmy u dziadka w Gardei, gdzie w czasie okupacji przesiedlili go Niemcy, a następnie przenieśliśmy się do Grudziądza, gdzie mieszkam z moją Rodziną do tej pory.

Czy po wojnie kiedykolwiek jeszcze odwiedziła Pani któreś z miejsc tamtej wojennej wędrówki?

W 2017 roku uczestniczyłam w otwarciu Centrum Medycznego w Koji w Ugandzie. Z tej okazji odbyło się tam nabożeństwo ekumeniczne na polskim cmentarzu, który – co warto wiedzieć – został odrestaurowany przez studentów Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Na terenie naszego byłego osiedla obecnie znajduje się plantacja kukurydzy i manioku. Po samym osiedlu nie ma już śladu, natomiast znajduje się tam wspomniane Centrum Medyczne, które nosi nazwę Centrum Zdrowia im. Polskich Sybiraków. Wybudowaliśmy je my Sybiracy, z naszych składek. Poczuwaliśmy się do wdzięczności wobec mieszkańców Ugandy, choć to nie oni utrzymywali nas w czasie wojny, lecz polski rząd na uchodźstwie. Obecnie panuje tam straszna bieda. Miejscowi zabierają nawet znicze z polskiego cmentarza, by oświetlać przy ich pomocy własne mieszkania. Nie ma tam już nawet małp, które w czasach mojego dzieciństwa występowały w dużej ilości. 

Czy spośród tak wielu trudnych doświadczeń Pani życia można wyłonić te, które z czasem okazały się dobre i piękne, i którymi chciałaby się Pani z innymi podzielić?

Do tych pięknych doświadczeń na pewno mogę zaliczyć miłość, którą otaczali nas Rodzice i Babcia. To także troska i poczucie bezpieczeństwa, które pomogły nam przeżyć koszmar syberyjski. Następnie przyjaźń i jedność w osiedlu afrykańskim, gdzie tworzyliśmy jedną wielką rodzinę, która zachowała się do dziś, bo nadal utrzymujemy ze sobą kontakt i przez wiele lat spotykaliśmy się we Wrocławiu. Także to, że wychowywałam się wśród ludzi różnych narodowości i wyznań nauczyło mnie tolerancji, otwartości i szacunku do wszystkich. Natomiast nasza wojenna tułaczka, ogromna tęsknota za Ojczyzną, której my dzieci nie znaliśmy, rozwinęła w nas uczucie patriotyzmu. Polska zawsze była w naszych sercach.


Rozmawiali: Emilia Augustynowicz i Marcin Mielnicki

Fotografia pochodzi z archiwum prywatnego Danuty Kołodziejskiej

Data dodania 10 lutego 2023

Data edycji 25 kwietnia 2024

Newsletter

Bądź na bieżąco z Grudziądzem i zapisz się do Newslettera

Newsletter

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies.