Grudziądz Portal miejski

Grudziądz

Grudziądz

Ryszard Szczepański – z dziejów sportu grudziądzkiego i nie tylko

Ryszard Szczepański, wybitny grudziądzki zawodnik i szkoleniowiec, 10 stycznia 2023 roku skończył 88 lat. Z tej okazji opowiedział nam trochę o sobie i o historii grudziądzkiego sportu, który przez szereg lat współtworzył.


 
Kiedy rozpoczęła się Pana życiowa przygoda ze sportem i jakie były jej najważniejsze etapy?

Sport zacząłem uprawiać w 1948 roku. Zacząłem od piłki nożnej na warszawskiej, tam, gdzie bursa jest w tej chwili. Tam był stadion. Zacząłem tam chodzić już jako chłopak. Nie byłem wielkim zawodnikiem, ale związałem się z Olimpią w 1948 roku i od tego czasu zacząłem uprawiać sport. W 1951 roku byłem na mistrzostwach miasta w lekkiej atletyce. Chodziłem do Technikum Mechanicznego i biegałem na 1500 metrów. Wpadłem w oko nauczycielowi wychowania fizycznego i on mnie wysłał na boisko, żebym biegał. Wygrałem ten bieg i od tego czasu zostawiłem piłkę nożną i zacząłem zajmować się lekką atletyką. Był to 1951 rok. Od tego czasu to moja ukochana dyscyplina sportowa.

Zdobyłem trzy medale na mistrzostwach Polski. Jeden w seniorach, dwa razy w juniorach. Zdobyłem też w latach 50. medal dla Olimpii. Byłem wtedy reprezentantem Polski. W latach 50-60 startowałem w meczach międzypaństwowych, reprezentując barwy narodowe także. Kiedyś była taka liga lekkoatletyczna.

Kończyłem także służbę w Warszawie w Centralnym Wojskowym Klubie Sportowym. Kiedyś nie było Legii. Były: jedynka CWKS i okręgowe WKS-y. Właściwie byłem już w cywilu, ale tak dobrze mi szło, doszedłem do bardzo dobrych wyników, miałem w Warszawie dobre warunki do trenowania. Zachorowałem, miałem grypę i gorączkę 38 stopni. Pobiegłem wtedy na 5 kilometrów. Od tego czasu zniszczyłem sobie organizm. Właściwie jako zawodnik się kończyłem. Nie mogłem trenować. Bolały mnie różne narządy wewnętrzne. Wtedy zostałem trenerem. Był to początek lat 60.

 
Wtedy zacząłem trenować młodych, właśnie z początkiem lat 60. Będąc trenerem, poznałem wielu niesamowitych sportowców. Jednym z nich był Bronisław Malinowski. Przyprowadził go na trening jego brat – Robert Malinowski, który został później prezydentem Grudziądza. Podczas pierwszego treningu zauważyłem, że Bronek ma duże predyspozycje wytrzymałościowe. Tak też nasza „przygoda” się zaczęła. Było to albo w 1966, albo w 1967 roku. Wtedy Bronek przyszedł do szkoły do Grudziądza, pracował w wodociągach – naprawiał wodomierze. Ja też przez całe życie pracowałem w wodociągach, ale ważne jest to, że dyrektorem wodociągów był prawdziwy miłośnik sportu – Mieczysław Drobotowicz. Bardzo dużo sportowców pracowało wtedy w wodociągach. Byli to piłkarze i lekkoatleci. W tym czasie Bronek pracował w bazie napraw wodomierzy, bo kiedyś się je naprawiało. Cztery godziny pracował, a później chodził na treningi. Dyrektor „poszedł nam na rękę” i razem z Bronkiem mogłem wychodzić. Chodziliśmy wtedy wspólnie na treningi do lasu, który znajdował się niedaleko.

Na treningach był bardzo zdyscyplinowany. Potrafił się podporządkować pewnym regułom, które obowiązują. Później, jak został już bardzo dobrym zawodnikiem, to w przypadku kontuzji czy choroby, kiedy nie mógł trenować, stawał się marudny.

Dzięki naszej sportowej karierze (mówię to z perspektywy zarówno zawodnika, jak i trenera) objechaliśmy cały świat. Byliśmy na wszystkich kontynentach.

Razem z Bronkiem zrobiliśmy też bardzo dużo dla Grudziądza. Mało kto wie, że będąc na świecie w różnych państwach, zawsze mówiliśmy, że jesteśmy z Grudziądza. Wiele osób nie wiedziało, że takie miasto jest w Polsce, a jeszcze inni nie wierzyli, że Polska leży w Europie. Taki był kiedyś świat, tacy byli ludzie. Dzięki nam świat usłyszał o Grudziądzu.

Z Bronkiem często wyjeżdżaliśmy z okresie zimowym na zgrupowania, bo w tym czasie były inne zimy: leżało dużo śniegu, było ślisko i nie mogliśmy rozwijać szybkości w bieganiu. Jeździliśmy do krajów i państw, gdzie było ciepło i tam mogliśmy trenować. Oprócz tego ważne było, aby trenować na wysokości, bo wówczas przybywa czerwonych ciałek krwi. My, urodzeni tu na dole, po pewnym czasie je tracimy. Jest to sprawa indywidualna, ale po pobycie na wysokości ponad 1600 metrów nasz organizm jest bardziej wydolny, dlatego przed ważnymi imprezami jeździliśmy z Bronkiem właśnie do takich miejsc, które pozwalały jemu tę wydolność uzyskać. Byliśmy w Meksyku, Nowej Zelandii, Australii. W okresie zimowym często jeździliśmy do Włoch, do miejscowości Lido di Ostia. Było to nad morzem, blisko lotniska. W tamtejszym lesie trenowaliśmy. Ciekawostką jest to, że w tym lesie został zamordowany Aldo Moro, którego znaleźli w samochodzie.

Bronek w swojej karierze przebiegł ponad 90 tys. kilometrów. Ponad dwa razy obiegł kulę ziemską.

W jaki sposób wyglądała praca trenera z takim zawodnikiem?

Był taki okres, że byłem trenerem biegającym, kiedy Bronek rozpoczynał swoją karierę. Nie był wtedy jeszcze takim dobrym zawodnikiem, więc biegałem wraz z nim. Nie tylko zresztą z nim, ale i z całą grupą. Kiedy skończyłem karierę jako zawodnik, to po południu spotykaliśmy się, przebieraliśmy się na stadionie, przechodziliśmy do parku i trenowaliśmy w lesie. W tamtych latach Rudnik był tak zamarznięty, że mogliśmy po tym jeziorze biegać. Teraz jest to nie do pomyślenia. Może i było to nieodpowiedzialne z naszej strony, ale lód był tak gruby, że nie było mowy o niebezpieczeństwie.

Kogo trenował Pan oprócz Bronka?

Oprócz niego trenowałem całą grupę. Dochowałem się kilku reprezentantów Polski, którzy zdobyli kilka medali w różnych kategoriach wiekowych na mistrzostwach Polski, wśród nich był też Robert Malinowski, późniejszy prezydent Grudziądza. Wychowałem też rekordzistę świata w juniorach na 1500 metrów z przeszkodami – Zygfryda Donarskiego, który w tej chwili ma 80 lat. Przyjedzie na uroczystość 100-lecia Olimpii.

Trenowałem nie tylko zawodników z Grudziądza, ale także spoza naszego miasta. Jednym z tych zawodników był Mirosław Żerkowski, który nie pochodził z Grudziądza, ani nigdy tego miasta nie reprezentował, natomiast zwrócił się do mnie o treningi. Został rekordzistą Polski na 1500 metrów i w pewnym okresie był 6. czy 7. zawodnikiem na świecie w biegu z przeszkodami. Wniosłem więc pewien wkład nie tylko w rozwój zawodników grudziądzkich, ale także i spoza miasta.

Jak wyglądały prowadzone przez Pana treningi?

Były takie dni, że trenowaliśmy z Bronkiem nawet i trzy razy dziennie. Działo się tak głównie na zgrupowaniach. Rano rozruch, przed południem trening i po południu trening. Bronek potrafił się temu wszystkiemu podporządkować. Wyniki jednak szły tak mocno w świecie, że jeden zawodnik dopingował drugiego do treningu, bo każdy chciał być najlepszy. Polska jako jeden z nielicznych krajów szczycił się tym, że zawodnicy nie wspomagali się dopingiem. Nie było tego u nas. Oczywiście bardzo dobrze, że to nigdy u nas nie wystąpiło. Nie jestem za tym, aby ludzie wspomagali się dopingiem i „robili wyniki”. Jest to niesprawiedliwość. Poza tym to odbija się na zdrowiu.

Jak wspomina Pan dzień śmierci Bronisława Malinowskiego?

Mieszkałem wtedy na ulicy Kalinkowej 21, a z moich okien było widać most. Zadzwonił do mnie sąsiad i powiedział: „Słuchaj, Bronek nie żyje”. Byłem zdziwiony. Zapytałem od razu „Co ty mówisz?”. Powiedział, żebym spojrzał przez okno i zobaczył, co się dzieje na moście. Rzeczywiście było tam zamieszanie. Była to późnym popołudniem. Wspólnie z synem pobiegliśmy na most i od razu zobaczyłem samochód Bronka. Ratownicy medyczni i pogotowie stwierdzili, że Bronek nie żyje. Jak tam byliśmy, to był on jeszcze zakleszczony w tym samochodzie. Było to dla mnie straszne przeżycie. Byłem jednym z pierwszych na miejscu wypadku. Później pojawiła się jego rodzina.

Wokół śmierci Bronka narosło wiele legend. Niektórzy twierdzili, że Bronek był wówczas pod wpływem alkoholu. Było to kłamstwo. Bronek nie pił alkoholu. Nie ma takiego sportowca, który nadużywałby tego typu używek. Bronek absolutnie nie pił alkoholu. Daję słowo, słowo honoru, że Bronek i inni zawodnicy, uprawiający sporty wytrzymałościowe, nie nadużywali alkoholu. Na co zdałyby się wówczas ich treningi.

W jaki sposób doszło do wypadku?

Mężczyzna, który spowodował wypadek, dostał za to wyrok. Jedna z dylatacji na moście była uszkodzona i stała zapora. Samochody, jadące z Grudziądza za Wisłę, musiały tutaj stanąć, bo ci drudzy nie mieli zapory. Stał tam autobus z ludźmi, który przepuszczał nadjeżdżające samochody. Sprawca zdarzenia prowadził kamaza pod szyldem PKS Grudziądz, którym wiózł na lewo dla kogoś ziemniaki za Wisłę. Nie stanął za autobusem i wyjechał na czołowe zderzenie. Ten kamaz tak bardzo się spieszył, że zahaczył o autobus. Na moście jest bardzo wąsko i w momencie zderzenia samochód Bronka został zgnieciony, w rezultacie czego Bronek poniósł śmierć na miejscu.
 
 
Co jest najważniejsze w sporcie?

Jak człowiek stanie na podium i zagrają „Mazurka Dąbrowskiego”. W tym momencie człowiek jest najlepszy na świcie. Na Olimpiadzie startują sportowcy z każdego zakątka świata. I właśnie kiedy tam stanie się na podium i usłyszy hymn Polski, to nie ma lepszej chwili w życiu niż ta. Ja niestety tego nie przeżyłem, ale przyłożyłem do tego rękę, że Bronek tego doświadczył.

Kiedy byliśmy w Moskwie, a Bronek się rozgrzewał, to po chwili przybiegł do mnie i zapytał, jak rozegrać bieg. Poleciłem mu, żeby nie biegł za tym wariatem Filbertem Bayi, reprezentantem Tanzanii. Miał biec swoim tempem. Rzeczywiście mnie posłuchał. Siedziałem na trybunie wśród kibiców, którzy pytali, czy Bronek wygra. Mówiłem, że na takie rozmowy musimy zaczekać aż skończy się bieg. No i wygrał. Byliśmy przeszczęśliwi.

Czy jest Pan kibicem?

Mnie sport niesamowicie mocno interesuje. Do dziś jestem aktywnym kibicem. Od 1948 roku zacząłem nim być i nawet w wieku 88 lat nadal nim jestem. Oglądam mecze piłki nożnej, koszykówki. Śledzę mecze żużlowe. Z największą rozkoszą śledzę moją ukochaną lekką atletykę.

Jak Pan wspomina pracę w zarządzie Klubu w latach 1997-2004?

Przez kilka lat pracowałem z zarządem, w Klubie. Zrobiliśmy bardzo dużo dobrych rzeczy. Warto wspomnieć tych ludzi, dzięki którym udało się to zrealizować. Wówczas członkami zarządu byli: Wojciech Wolff, Gustaw Michalak, Jerzy Rączka, Jan Prusaczyk, Piotr Przybielski, Henryk Wszołek i ja. Byłem prezesem Olimpii.

Był to bardzo aktywny zarząd i dużo udało nam się zrealizować, w tym inwestycji oraz remontów na stadionie oraz w hali sportowej. Najważniejsze jednak jest to, że Olimpia bardzo dobrze się wtedy rozwijała.

W latach działalności tego zarządu ułożyliśmy na bieżni wykładzinę „MONDO”, która służyła 20 lat. Ta wykładzina jest najlepsza na świecie, to na niej odbywają się igrzyska olimpijskie, mistrzostwa Europy i świata. Ta wykładzina do dziś służy w hali sportowej, natomiast ta zewnętrzna służyła aż przez 20 lat.

Kiedy powstał zarząd, to zastaliśmy stadion w opłakanym stanie. Rosły tam metrowe krzaki i mnóstwo chwastów. Doprowadziliśmy ten obiekt do stanu, w jakim dziś go widzimy. Wybudowane zostały trybuny, zamontowane zostały krzesełka, które do dziś również służą. Była to włoska produkcja. Zarządziliśmy, żeby wokół stadionu powstał metalowy parkan. W hali rozbudowano trybuny i zaplecze, z którego do dziś korzystają tenisiści stołowi. Zorganizowaliśmy Dni Olimpijczyka. Do Grudziądza przyjechało ponad 20 medalistów różnych dyscyplin sportowych igrzysk olimpijskich. Byli to: bokserzy, kajakarze, wioślarze, lekkoatleci i wielu innych. Organizowaliśmy Memoriały Bronka Malinowskiego, na które przyjeżdżali zawodnicy klasy światowej, ale to wydarzenie nie przetrwało. Uzyskaliśmy wielu sponsorów, którzy do dziś jeszcze są przyjaciółmi Olimpii. Dwa razy zorganizowaliśmy Mistrzostwa Polski w lekkiej atletyce seniorów, na które do Grudziądza przybyło około tysiąca zawodników. Było to olbrzymie przedsięwzięcie. Dwa razy także przeprowadziliśmy Młodzieżowe Mistrzostwa Polski. To właśnie w Grudziądzu Ewa Kasprzyk pobiła rekord Polski na 100 metrów. Była to pierwsza Polka, która w tej konkurencji zeszła poniżej 11 sekund – 10,97.

Były to imprezy sportowe najwyższej klasy. Na swojej życiowej drodze spotkał Pan wielu działaczy sportowych oraz przyjaciół grudziądzkiego sportu. Czy chciałby Pan opowiedzieć przynajmniej o niektórych z nich?

Chciałbym powiedzieć kilka słów o Jacku Bojanowskim i Janie Grabińskim. Pierwszy z wniósł wielki wkład w rozwój sekcji piłkarskiej. Za jego przyczyną powstała u nas podgrzewana płyta piłkarska, która otrzymała certyfikat na rozgrywanie meczy na rozgrywanie meczy międzynarodowych, które zresztą miały tam miejsce. Dzięki niemu powstały też dwie płyty treningowe dla piłkarzy: pierwsza przy ul. Warszawskiej, a druga przy ul. Słowackiego, przy znajdującym się tam stadionie. Z kolei Jan Grabiński, do niedawna właściciel firmy JAGR, bezinteresownie zmodernizował i wyremontował budynek na stadionie centralnym oraz sponsorował różne imprezy sportowe, które były organizowane przez nasz Klub.

Sport jest poważną częścią historii i tradycji naszego miasta, które za rządów dwóch ostatnich prezydentów, Roberta Malinowskiego i Macieja Glamowskiego, stało się piękniejsze i bardziej funkcjonalne tak dla mieszkańców, jak i dla naszych gości.

 
Rozmawiali: Emilia Augustynowicz i Marcin Mielnicki

Data dodania 03 sierpnia 2023

Newsletter

Bądź na bieżąco z Grudziądzem i zapisz się do Newslettera

Newsletter

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies.